Od jakiegoś czasu, po rozmowie ze znajomym, zainteresowałem się cenami leków, a co za tym idzie rynkiem aptecznym.
Jak powszechnie wiadomo, a w zasadzie w Polsce uznaje się to za pewnik, im większa sieć sklepów – aptek, marketów, stacji benzynowych… tym lepsze (w założeniu niższe) ceny. Nie wiem, jak to wygląda w przypadku innych branż, ale w przypadku Aptek to nie koniecznie się sprawdza.
Na początku lat 90-tych powstała znana „pomarańczowa” sieć aptek z pomorza rozwijając się w tempie 1-3 apteki rocznie. Całkowicie polski kapitał na taki „tylko” rozwój pozwalał. Owa sieć, postrzegana była/jest na rynku, jako typowo krajowa, konkurowała z aptekami prywatnymi, głównie cenami.
Klienci, w tym ja, na tyle przyzwyczaili się do tego, iż wchodząc do placówki dostaną każdy zapisany lek, ewentualnie jego zamiennik, że obecnie nie zwracają uwagi na cenę, kupując ile wlezie – myśląc, że oszczędzają.
Jak się okazuje, wspomniana sieciówka w 2017 roku została przejęta, za kwotę 13 mln. zł, przez firmę Northern Pharmacies Sp. z o.o. której właścicielem jest Warburg Pincus – globalna firma inwestycyjna z siedzibą w Nowym Yorku / USA.
Od jakiegoś czasu „pomarańczowe” apteki, działają na zasadzie „wejdź i kup”, starając się mieć w swoich oddziałach wszystkie dostępne farmaceutyki i ich zamienniki, aby klient nie musiał chodzić i szukać przepisanego leku.
Jak się okazuje, taki system działania, ma swoje zalety i wady. Podstawową zaletą, zarówno dla firmy jak i klienta jest fakt, iż ten drugi wchodząc do placówki może kupić każdy lek, który przepisał lekarz w jego oryginalnej postaci, lub jako tańszy zamiennik.
Ze względu na powyższe (przyzwyczajenie do „niskich” cen, jak również do zaopatrzenia) klienci nie porównują cen z innymi placówkami, przez co znacznie przepłacają medykamenty.
Nie wierzycie? Weźcie swoją receptę i spytajcie o cenę w sieciówce i w aptece osiedlowej